Obudź w sobie Indianę

with 2 komentarze

Dziś będzie o podróżowaniu, oczywiście po naszemu i oczywiście w kreteńskim kontekście…

Jak to z tym podróżowaniem było kiedyś a jak jest teraz? W naszym przypadku to ponad 20 „kret”, ponad 20 corocznych wyjazdów na wyspę.

Czy teraz jest rzeczywiście łatwiej? A może jednak trudniej?

Te dajmy na to 20 lat temu nie było tanich, łatwych lotów. Ani rozwiniętej sieci asfaltowych dróg i sprytnych aplikacji na telefon. Ba, nie mieliśmy gpsa, ani dostępu do internetu. Nikt nie marzył o prostych rezerwacjach na booking.com i airbnb, ani też nikt nie porównywał atrakcji w rankingu TripAdvisora. Nie czytaliśmy relacji i porad na forach podróżnych.

Teraz jest internet, a w nim portale rezerwacyjne, blogi podróżnicze, grupy tematyczne, filmiki na yt. Rezerwuję lot, samochód i pokój z widokiem na morze. Ściągam mapy. Nie zgubię już się tak łatwo jak kiedyś. Jeśli tylko działa mój telefon, wędrowna apka wskaże mi gdzie jestem. To ja – niebieska kuleczka na mapie ściągniętej do offline. Zniknę jak tylko rozładuje mi się telefon a w plecaku nie znajdę powerbanku.

Przewijając setki fotek w internecie, gdzieś w otchłaniach sieci, znajduję słodki widoczek magicznej zatoczki albo imponujący wodospad. Chcę tam być. Przeszukuję sieć, na grupie pytam, gdzie to jest, proszę nawet o oznaczenie na mapce, namierzam cel na googlemaps, na forach pytam o radę, jak tam dotrzeć. Jeszcze nie widziałam tego miejsca ale właściwie wiem już o nim wszystko. Wiem jak dojechać i czy trzeba wzuć trekkingi czy może klapki wystarczą. Tylko pojechać i sprawdzić czy rzeczywistość wygląda tak jak na zdjęciu. Pstrykam fotkę i wrzucam do sieci. Jest! Mamy to! Super! Brawo my! Pozamiatane.

No i tu przychodzi krótkie westchnienie, mała refleksja…

Tak, logistycznie z pewnością jest łatwiej. Wszystko jest takie DOSTĘPNE. Tu, z tej oto domowej kanapy rezerwujemy, planujemy, ustalamy, prawie już tam jesteśmy. Przemierzamy naszą destynację obarczeni całą masą wyobrażeń, oczekiwań i nie swoich opinii. Trudniej więc zdobyć się na własną refleksję, trudniej dać upust ciekawości i zaryzykować poszukiwania na własną rękę. Kwestia otwartości, uważności i odrobiny ryzyka. Bo co jeśli nie trafimy, zabłądzimy, nie znajdziemy tego, czego szukamy? Mamy przecież tylko tydzień wakacji, może dwa. Czy to będzie stracony dzień? Niekoniecznie. Być może to, co odnajdziemy niechcący, zachwyci nas bardziej, niż coś, co zaplanowaliśmy zdobyć. Mamy jednak problem z „być może”. Może tak a może nie. Niepewność wyrywa nasz naszej wakacyjnej strefy komfortu. Czasem przeraża mnie nasza (w tym również i moja) koncentracja na celu. Biegniemy przez wąwóz byleby dotrzeć do plaży. Po drodze mijamy średniowieczną oliwkę o grubych konarach, powykręcanych w abstrakcyjną formę. Czy zauważymy ją? A było jej zdjęcie w przewodniku albo w necie?

Cóż… Wiem, że nic na to nie poradzimy. I wcale z tym nie walczę.

Ale jakże mi szkoda tego zagubionego wrażenia niespodzianki, zaskoczenia, szczęścia że to już tu, wreszcie tu, że oto dotarłam, odnalazłam, jestem, rozkoszuję się pięknem, które przerosło moje wyobrażenie.

Żal mi tego ekscytującego poczucia lęku przed zgubieniem się na szlaku, obawy przed decyzją, którą ścieżkę wybrać, w prawo, czy w lewo. Pamiętam instrukcję z angielskiego przewodnika po kreteńskich górach, która brzmiała mniej więcej tak: „If you get lost do not panic. Just retrace your steps to find a path.” (Jeśli się zgubisz, nie panikuj. Po prostu zawróć po swoich śladach i znajdziesz ścieżkę). Powtarzałam sobie to zdanie jak mantrę, zawsze gdy się gubiliśmy. Z jaką radością witaliśmy potem znów znajomy kamień, krzew, załom skały.

Im więcej wysiłku musieliśmy włożyć w dotarcie do naszej perełki, tym zimniejsze było później piwo w zmrożonym kuflu w nagrodę, tym bardziej orzeźwiająca była kąpiel w morzu, tym pyszniejsze były kalmary w tawernie wieczorem.

Właściwie rzadko kiedy oglądam zdjęcia, które robię na szlaku. Często za to przyglądam się emocjom, które szlak mi przyniósł. Te pamiętam najbardziej. Więc pomimo prostoty podróżowania wciąż uparcie chcę tych właśnie emocji. Nutka strachu, niepewności, trud i zmęczenie, ciekawość, obawa, determinacja, odkrywanie, ekscytacja, zachwyt, wzruszenie…

Nasi niedawni goście nie chcieli oglądać zdjęć miejsc, które mieliśmy wspólnie odwiedzić. Muszę przyznać – cudowne posunięcie, pełna otwartość, ciekawość, uważność…

Przecież wciąż drzemie w nas mały Indiana, dzieciak ze strupami na kolanach, który podrze sobie portki na kamieniach i nabije kolejnego siniaka.

Pofolgujmy czasem dziecięcej ciekawości, Bawmy się w eksploratorów, dla których fotka w internecie jest tylko początkiem dalszych poszukiwań, a nie celem samym w sobie. Zanurzmy się z ciekawością w jałowcowy las. Podrapmy łydki o kłującą roślinność frygany. Dołóżmy swój kamyczek do stosiku napotkanego na szlaku. Spoceni, brudni i zmęczeni zachwyćmy się bezmiarem morza daleko, w dole, pod stopami. Pochylmy się nad zniszczoną słońcem mozaiką. Dołóżmy drogi, by uchylić drzwi kościółka na szczycie, Popatrzmy w twarze świętych z wyblakłych fresków. Dotknijmy nagrzanej nadmorskiej skały, wygiętej siłami natury w przedziwny kształt. Sprawdźmy gdzie poprowadzi ścieżka…

Przygoda czeka… Mam nadzieję, że wciąż czeka…

Follow CreteYourLife:

Latest posts from

2 Responses

  1. Gosia
    | Odpowiedz

    teraz dopiero przeczytałam…
    Piekny tekst, swietnie napisany, wartko i bez wahania.
    Brawo Madzia
    🙂

  2. Gosia
    | Odpowiedz

    Coś tu wczoraj pisalam ale nie widzę więc napisze jeszcze raz:
    świetny tekst, napisany tak że chce sie czytać dalej i dalej, brawo Madzia :*

Leave a Reply