Wczoraj późnym wieczorem wróciliśmy z Wawy na Kretę. Droga z domu do domu… 2 godziny na Okęciu, stalowe niebo nad szarą płytą lotniska, trochę ponad 2 godziny lotu, 2 godziny w Atenach, i znów pół godzinki w powietrzu, długie minuty oczekiwania na bagaż, i jeszcze 1,5 godziny autem, jakieś zakupy w Lidlu i jeszcze chwila trasy na południe, znajome sylwetki szczytów, tu Kouroupa, tu Soros, Kedros, światła Spili w ciemności i nareszcie dotarliśmy na naszą górkę.
Potem ogień rozpalony w kozie, jakieś pieczarki z patelni, świąteczne lampki w ogródku, kieliszek wina, wypakowywanie, układanie, sprzątanie, powolne ogrzewanie wychłodzonego wnętrza, napełnianie pustych, domowych przestrzeni światłem i ciepłem.
Światło i ciepło… Dużo dziś o tym myślę. Zwłaszcza, że dziś świętują tu Theofanię, inaczej Fota czyli Światła, święto święcenia wody, przepędzania złych demonów, oczyszczenia.
Pojechaliśmy sobie do Plakias przywitać się z morzem, słońcem i błękitem. Nie rozmawialiśmy wiele. Ot, spacerowaliśmy smakując powietrze pachnące solą, ziemią i ziołami. Potem przysiedliśmy na tarasie w jedynym otwartym barze, wystawiliśmy twarze do słońca i sączyliśmy elliniko, głaszcząc śliczną trikolorkę.
Światło i ciepło… Jak bardzo tego wszyscy potrzebujemy. Przez 3 tygodnie naszego pobytu w PL ani razu nie zaświeciło słońce. Tak, przyznaję, brakowało nam go, sami się sobie dziwiliśmy, że tak bardzo go potrzebujemy, że tak przywykliśmy do jego naturalnej obecności.
Nie zastąpiły go warszawskie iluminacje świetlne, choć wiem, że te świąteczne dekoracje mają rozproszyć zimowy mrok i sączyć w nasze dusze iskierki radości.
My poczuliśmy moc ciepła spędzając czas blisko z Synem, Mamami, Rodziną, Przyjaciółmi, Znajomymi i mnóstwem osób, których nawet wcześniej nie znaliśmy. I to był ten płomyk, co nam buchał pod ciemnym, chmurnym niebem. I takiego płomyka niech nikomu nigdy nie zabraknie.
Dziś słonko i wiatr porządkują mi głowę. Marek zrobił briam. Wpadła na chwilę sąsiadka Alexia, przyniosła nam raki i torebkę tutejszych manitaria, czyli grzybów, z zaleceniem, bym zrobiła manitarosoupa. Więc na gazie pyrkocze zupa grzybowa, w której spotkały się kreteńskie grzybki spod dzikich fenkułów z polskimi suszonymi podgrzybkami. W piecu muffinki z jabłkami. Nareszcie przylazła kotka Agatka i gapi się w ogień w kozie.
Niby nic… A jednak… Światło i ciepło…
Leave a Reply