IDZIEMY W GÓRY

with Brak komentarzy

Góra Xiros Oros. 908mnpm… Eeeetam… Wyżej się bywało nie raz i nie dwa. A jednak, co by nie mówić, to właśnie ten szczyt stał się dachem mojego wszechświata. Siedzę na nim już od godziny i patrzę. Czuję się tu boginią moich ścieżek, szutrów i wąwozów. I jako bogini, czule obejmuję wzrokiem ukochane bezdroża.

samotna postać w górach

Tam na południe, nad rozległą zatoką Plakias, rozpoznaję ciemną sylwetkę masywu Paligremnos. Ścieżka przez jego wietrzne ostępy prowadzi do ukrytego minifiordu Kalypso. Dalej znajdę plaże Schinaria, Ammoudi i Damnoni. Nie widać ich stąd. Ale wiem, że tam są, zasłonięte przez regularny, stożkowy monolit z białym kościółkiem Timios Stavros na szczycie.

Za to widzę wyraźnie, rozdarte klify kanionu Preveli. Wydają się stąd dziwnie małe. A przecież brnąc przez spienione wody rzeki Megalopotamos nieraz czułam respekt wobec potęgi pionowych ścian tego słynnego wąwozu.

Dalej mój wzrok ślizga się po linii południowego wybrzeża aż po cypel Agios Pavlos. Pozdrawiam siebie sprzed kilku dni, wędrującą tam, niespiesznym krokiem wzdłuż pustych, dzikich plaż.

widok ze szczytu na wąwozy i góry

Patrzę teraz w dół. Tuż pod moimi stopami otwiera swoje przepastne ostępy wąwóz Frati – nieznany i niebezpieczny. Byłam w nim tylko raz. Za to często brodziłam w lodowatych wodach wąwozu Kourtalioti. Widzę stąd jego majestatyczną zachodnią ścianę, wciąż jeszcze oświetloną przez słońce. Pójdę przywitać się z wodospadem na dnie tego wąwozu, jak tylko opadnie poziom wody po zimowych deszczach.

Kolejne górskie masywy piętrzą się jeden za drugim. Aż po biały, wyłaniający się ze słonecznej mgły wianuszek Gór Levka Ori, zamykający zachodni horyzont mojego świata.

Patrzę teraz na północ w kierunku świętej góry Vrysinas. Wzrok tonie w zielonych łąkach aż po białe zabudowania miasteczka Spili, skupione ciasno pod imponującym klifem Spili Vorizi. Południowe słońce maluje pionową ścianę wszystkimi odcieniami pomarańczu. Tak wygląda moja najbliższa cywilizacja i mój najbliższy rewir spacerowy. Wystarczy, że wyjdę z domu. Po drodze mijam wtedy rozsiane wśród bezdroży bizantyjskie, maleńkie kościółki. Tu św Jerzy, tu Charalambos, tam Spirydon… Chętnie do nich zaglądam, choć nie należę do żadnej kościelnej struktury.

Łańcuszek górskich szczytów zamykają od strony wschodniej góra Soros i Kedros. Myśli biegną do kamiennych kapliczek na obu szczytach. Nie raz chroniliśmy się tam od wiatru, słuchając dzwonków owiec na zboczach i czekając aż zmęczenie ustąpi miejsca ulotnej chwili szczęścia.
Wreszcie biały majestatyczny Psiloritis wyznacza wschodni kraniec mojego kosmosu.

marek na szczycie

Weszłam dziś na szczyt Xiros Oros, żeby znów zobaczyć z góry mój teraźniejszy mikro i makroświat, tak bliski wibracjom duszy. Przedreptałam te wszystkie ścieżki w zasięgu wzroku, ich mapę noszę w głowie i w sercu.

Jest cicho. Słychać tylko brzęczenie owadów przebudzonych na wiosnę i świergotanie ptaków. Opieram plecy o kamienną ścianę kapliczki Agio Pneuma (św Ducha) i pozwalam, by działa się magia.

Bo teraz na geograficzną mapę mojego mikrokosmosu nakładam warstwę ludzkich poczynań, trosk, westchnień, wzruszeń obecnych w tej przestrzeni od tysięcy lat.

samotna postać w górach

Tylko kilka kroków i aż ponad 3 tysiąclecia historii dzielą mnie od górskiego sanktuarium minojskiego, które istniało tu na tym szczycie, tuż obok miejsca, w którym teraz siedzę. Nie wiem kiedy to było dokładnie, ani jak wyglądało sanktuarium, ani jak długo służyło ono mieszkańcom okolic.

Przemierzam wstecz tysiąclecia by się spotkać z człowiekiem, którego imienia nie znam. Aby było łatwiej umiejscowić go w czasie, nazwaliśmy jego erę cywilizacją minojską.

Ale jak naprawdę on sam nazywał swój kraj?
Bardziej ciekawi mnie, po co tu przychodził?
Czy tak samo jak dziś śpiewały ptaki?
Czy ten szczyt również był dachem jego świata, jak teraz dla mnie?
Co widział rozglądając się dokoła?
Wspinał się tu długo, pielgrzymując ze swej osady… Po co? Czy czuł się tu bliżej absolutu, niewiadomego? Boskiej energii?

Jakie bolączki trapiły pielgrzyma sprzed tysiącleci? Podobne do moich dziś?
Kim był jego bóg – bóg burzy, którego niewyraźny ślad pozostał we fragmentach figurek byków, znalezionych w tym miejscu.
Bywał tu sam? Czy może wraz ze swymi bliskimi, brał udział w ceremoniach, rytuałach, fiestach?
Jak smakowało wino pite z glinianych kubków, których skorupy leżą wśród kozich bobków i kolczastej frygany?

Skąd wzięły się tu otoczaki – kamienie wyoblone przez morze?
Kto je tu przyniósł z plaży i po co? Jako ofiarę? Czy jako drobny dowód swojej obecności? Prehistoryczne „byłem tu”?
Co takiego odczuwał tu na szczycie, ten bliski mi teraz człowiek, ściskający w dłoni mały kamyk z plaży?
Mógł stąd zobaczyć inne górskie świątynie rozsiane po okolicznych szczytach: Atsipades Korakies, Preveli Mesokorfi, Spili Vorizi i wreszcie najważniejsze dla tej okolicy sanktuarium na świętej górze Vrysinas.

Jakich próśb wysłuchiwał bóg burzy? Zdrowie, urodzaj, dostatek, spokój, bezpieczeństwo, bliskość, miłość, powodzenie, sukces, szczęście, wolność…
To samo od wieków?

Być może dużo później podobne intencje płynęły w przestrzeń kościółka Agio Pneuma, którego kamienna, ciepła od słońca ściana ogrzewa mi teraz plecy.

Dawne sanktuaria i osady znikły pod fryganą i zabudową współczesnych miejscowości, ale nad wierzchołkami gór unosi się wciąż ta niezrozumiała energia, niewidoczny fluid ludzkich spotkań z własną siłą i słabością.

ja w trawach wgórach

Pomedytujemy tu jeszcze chwilę.
Zjemy sałatkę z tuńczyka zawiniętą w kukurydziane wrapy i ciasto bananowe.
Trzy tysiąclecia wstecz zjedlibyśmy może kilka oliwek, suszonych fig, trochę sera, fasoli, podpłomyków…

Potem zejdziemy do naszej „osady”.
Może trochę spokojniejsi, jakby szczęśliwsi…

Follow CreteYourLife:

Latest posts from

Leave a Reply