ZŁY DZIEŃ

with Brak komentarzy

Kochani, dziś wrzucam tekst, który napisałam wczoraj. Dziś mamy piękny dzień, ale wczoraj, oj, to był zły dzień. Nie mogłam wrzucić tego tekstu wczoraj. Bo taki to był zły dzień. O dzisiejszym dobrym dniu napiszę też, ale pewnie jutro. Więc na razie: z życia ekspaty – zły dzień. Z dedykacją dla wszystkich pracujących online.

„Oooo, kaki mera simera”, oj, zły dzień dziś, zły – ileż to razy dziś słyszeliśmy.

Już czujemy to w powietrzu. Nadciąga. „Notias” – wiatr z południa. Pył z Afryki niebawem zasnuje niebo płową kotarą i uwięzi sennych mieszkańców w domach, wyspa straci kolor i pogrąży się w sepii. Trzeba będzie przeczekać. Świat wokół ucichnie przygnieciony upałem i kurzem.

Nasz dom też dziś od rana milczy. Nie słychać znajomego pikania powiadomień, smsów, maili, Messengera, Whatsappa, nie dzwoni telefon. Jedynie śpiewają ptaki, szumi wiatr w koronie orzecha, no i jeszcze popiskuje w swoim kocim języku nasza ruda koteczka Agatka.

Jesteśmy odcięci. Router miga złowrogo tylko jedną kontrolką przy POWER. No to już coś. Mamy przynajmniej prąd. Na naszej górce nie ma sygnału ani zasięgu komórkowego, więc brak wifi oznacza nie tylko brak internetu ale też brak jakiegokolwiek połączenia ze światem. Łazimy po dachu, szukając choćby jednej złamanej kreski zasięgu i na szczęście udaje nam się dodzwonić do Cosmote, takiego tutejszego Orange’a. Cóż, zdalnie nie da się naprawić, musi przyjechać technik, mamy czekać na sms. Kiedy? No pewnie za kilka dni. KILKA DNI??? No i jak ten sms ma przyjść skoro nie ma sygnału komórkowego? Upsss… zły dzień, zły. Takie tam bolączki, problemy pierwszego świata. Już to przerabialiśmy. No nic…

Dziś targ laiki w Rethymno, więc pakujemy się do auta z naszą „babciową” torbą na kółeczkach. Po drodze w dół wioski spotykamy strapionego sąsiada – też ekspatę.

„Bad day, bad day” – mówi. „No internet, no work” Sąsiad pracuje online, więc jeszcze dodatkowo będzie musiał wydębić od dostawcy łączy papier dla szefa, że „no work, no internet”. Uuuuu… głupio się przyznać, ale ciut poprawia nam to humor. Haha, jest nas więcej, nie jesteśmy sami. problem dotyczy kilku domów, nie tylko naszego. Szybciej naprawią, no przecież muszą naprawić, poważna jakaś awaria. Ufff…

„Bad day, bad day” – wtórujemy mu, ale w sumie już dla nas nie jest aż taki zły.

W dole uliczki widzimy greckich sąsiadów, machają do nas, żebyśmy podeszli.

„Uuuuu, katastrofi, kaki mera, kaki mera!!!”

Jakaż to katastrofa znowu? Bo że dzień zły, to już mamy ustalone.

Patrzymy na olbrzymi jałowiec, wiszący na kablu, naszym kablu, tym, który łączy nas ze światem, tym który dostarcza nam komfortowe, uzależniające poczucie, że świat wciąż o nas pamięta.

Wiało w nocy, no i mamy katastrofę. Drzewo zwaliło się ze skarpy wprost na kabel od telekomunikacji. Całe szczęście kabel elektryczny ocalał, ten kolejny magiczny kabel z naszym światłem na wieczór, chlebem z piekarnika, ciepłem z kaloryferów, strawą dla kompów, komórek i kindle’i.

Sąsiad – właściciel ziemi, na której rósł jałowiec tłumaczy, że już dawno zgłaszał problem w dimosie, ale co tam… nic nie wskórał. Ktoś tam nawet tłumaczył, że lepiej tych drzew na skarpie nie ścinać, bo obumrą korzenie, zrobi się erozja i zsunie się cała skarpa. I wtedy to będzie, oj, katastrofa.

„Ot, witajcie w Grecji, oj, zły dzień, zły” – gadamy i nawet już trochę się śmiejemy.

Na laiki w Rethymno podmuchy wzbijają w powietrze foliowe torebki i pokrywki od jogurtu.

„Kaki mera” – pan od serów skarży się na wiatr i upał.

„Skontroluj układ wydechowy” – miga kontrolka w naszym aucie. Czyżby ono też miało zły dzień? Czyżby przeczuwało, że gdzieś nad Morzem Libijskim wisi już saharyjski pył?

Ech, zły dzień, zły dzień. Trzeba przeczekać.

Po południu wychodzę na krótki spacerek. Spotykam sąsiadkę Alexię. Idziemy razem wiejskim duktem, podziwiamy zielony pejzaż aż po górę Xiros Oros i ściany Kourtalioti, gadamy o kościółkach zagubionych w dolinie i dawnych wioskach, po których nie został żaden ślad.

– Chodź, pokażę ci nasze pszczoły. Chcesz?

Pewnie, że chcę. Właściwie zapominam, że przecież taki zły dzień dziś mamy. Jedynie pracujący przy ulach Spiros ostrzega, żeby uważać, bo pszczoły dziś bardzo zdenerwowane.

Myślę sobie, że też może mają zły dzień. W ulu pewnie aż huczy, że nadciąga „notias” a na maleńkich skrzydełkach osiadają właśnie pierwsze drobinki pyłu znad ulic Kairu.

Oczywiście Alexia i Spiros już wiedzą o wiejskiej katastrofie i zwalonym drzewie dyndającym na naszym kablu.

„Witajcie w Grecji” – śmieją się i ja też już się śmieję. Ileż to razy dziś słyszałam.

W domu Marek rozpalił w kozie, w półmroku wciąż mruga jedna kontrolka routera.

Jemy truskawki z jogurtem i orzeszkami, czytamy.

Taki to zły ten dzień. Trzeba przeczekać. Więc przeczekujemy.

Follow CreteYourLife:

Latest posts from