Ostatnie dni za wesołe dla nas nie były. Kreta testuje naszą wytrzymałość. Dlaczego?

Otóż ostatnie 3 dni spędziliśmy bez prądu, łączności, ogrzewania, ciepłej wody, zasięgu, sygnału, o internecie nie wspominając. Tę opowiastkę dedykujemy wszystkim marzącym o małym, domku na Krecie.
– To nie jest kraj dla perfekcjonistów – westchnął Marek zdejmując z glowy czołówkę
– Oj, nie jest – westchnęłam i ja, dawna niecierpliwa perfekcjonistka, cudownie uleczona z tej przykrej przypadłości, próbująca kroczyć zahaszczoną ścieżką wśród opieszałości i prowizorki.
Ten post zaczęłam pisać 3 dni temu w pomarańczowej poświacie ognia, wypełniającego naszą kozę. Płomyki świec igrały na ścianach domu. Ciszę wypełniało jedynie szczekanie psów i trzaskanie palących się szczap drewna. Ani buczenia lodówki ani pieca, ani odwilżacza, żadnych dzwonków komunikatorów internetowych. Żadnych industrialnych dźwięków.

Dlaczego? Haha… I tu następuje dalszy ciąg epopei sprzed kilku dni, kiedy to odcięło nam internet z powodu zwalonego drzewa na posesji sąsiadów. Internet naprawili wieczorem i hulal przez 2 dni, po czym odcięli nam całkiem prąd, bez ostrzeżenia, bez żadnej informacji.
Słownictwo na czas klęski: Den echi revma (Nie ma prądu) To dendro epese sta kalodia prin 5 meres (drzewo upadło na kable 5 dni temu). Prepi na ftiaxete kienourja kolona (Musicie ustawić nowy słup elektryczny). DEI den to ftiachni (DEl , tutejszy dostawca prądu, tego nie robi).
Jeśli kupicie albo postawicie sobie domeczek na Krecie ze słupem elektrycznym na waszej ziemi, który doprowadza prąd do waszego domu oraz do domów sąsiadów, to jest to tylko i wyłącznie wasz słup i wasz problem. To wy szukacie sobie elektryka przykładowo Janisa, próbujecie wyciągnąć skądś informacje, co ten wasz Janis ma własciwie zrobić, i to wszystko w warunkach braku jakiegokolwiek zasięgu.
To wy dymacie do sklepu żeby kupić materiały na ten słup, to wy musicie zmieścić je do auta, co bywa problematyczne, bo taki słup może mieć tak jak ten nasz, np. aż 6 metrów. To wy wraz z Janisem rozkminiacie jak wyplątać stary kabel ze złamanego słupa, który zwisa na wysokości mniej więcej 6 metrów nad skarpą i gęstwiną kłujących krzaków dzikiej róży i jeżyn. Sprzątacie stare rury i śmiecie, które kilka dni wcześniej zostawiła ekipa naprawiająca internety. Latacie po wiosce, żeby skombinować piłkę do metalu, taką na baterie, bo przecież nie macie prądu.
Pod wieczór, gdy już na pozór wszystko jest gotowe, brygada z DEI wydaje jednak miażdzący werdykt i punktuje kolejne prace, które trzeba wykonać, bo kabel nie taki, słup nie w tym miejscu i wogóle przydałby się jeszcze jeden i jeszcze tam coś. Bo bezpieczeństwo… Kilka lat, pomimo zgłoszenia, nie przeszkadzało nikomu drzewo osuwające się ze skarpy!

Zrezygnowani schodzicie z pola walki, niosąc w torbach mrożonki z waszych lodówek z nadzieją, że przygarnie je Varvara z kafenio. Siadacie z sąsiadami w kafeneio, przy kawce, winku, piwku i meze, ładując sprzęty do dalszej walki.
Po 3 dniach kolejnych napraw i upojnych wieczorów przy świecach, czatujecie na wóz chłopaków z DEI. Zajmujecie stanowiska obserwacyjne. Chłopaki wspinają się na sam czubek słupa i oto nareszcie cud, w żyły waszego domku płynie prąd, budzą się wszystkie kontrolki, mruczą sprzęty, aż ciało wasze unosi się wypełnione euforią wiktorii.

Zaprawdę powiadam wam, nic tak nie łączy jak wspólna walka i wspólny kabel elektryczny.
I żeby było jasne, wciąż uwielbiamy tę wyspę, chcemy tu mieszkać i nie zamierzamy się nigdzie stąd wynosić.
